poniedziałek, 28 września 2015

Französische Kirche

Po długim czasie wracam do malowania. Oto kościół zbudowany dla Hugenotów, którzy, wypędzeni z Francji, znaleźli schronienie w Berlinie. Przy okazji dodam, że wg statystyk wyznaniowych drugi wynik zaraz po 55-procentowym współczynniku ateistów mają protestanci. Katolicy są mniejszością na równi z muzułmanami. Jak jednak można się domyślić, to ci ostatni są najbardziej widoczni spośród wszystkich wymienionych grup.


niedziela, 27 września 2015

Niemiecka jesień, cz. V

15.09.2015

Berlin / Brandenburgia, godzina 13:45

Za Spandau ciągną się już tylko blokowiska. Odcięte od świata, pogrążone w sennym marazmie. Jadąc przez te osiedla, tracę rachubę czasu. Wreszcie upragniona żółta tabliczka oznajmia mi, że wkraczam na teren miasta Falkensee. Przekraczam niewidzialną granicę i opuszczam Berlin. Dwie godziny zajęło mi wygrzebywanie się z tej metropolii. Zaczynam o niej myśleć już nie jak o mieście, a raczej jak o osobnym kraju związkowym, którym w rzeczywistości jest. Wjeżdżam w nieznane. Przede mną kraina, którą tak wiele razy wyobrażałem sobie, wobec której mam tyle oczekiwań. Chyba jednak na prawdziwą odmianę będę musiał chwilę zaczekać. Bezkres domków jednorodzinnych, widoczny po obydwu stronach drogi, przypomina o bliskości niedźwiedziego kolosa. Wciąż jestem na przedmieściach. Po krótkim postoju ruszam, nie mogąc się doczekać brandenburskiej ciszy.

Brandenburgia, godzina 19:45

Brandenburgia pachnie obornikiem. Ten zapach jest wszechobecny o tej porze roku. Naprawdę zbliża się jesień. Słońce uciekło za horyzont, niebo jednak nadal rozświetla mi drogę. Chcę zdążyć zanim ściemni się całkowicie. Od pół godziny nie mijał mnie już żaden samochód. Tylko jedna furmanka leniwie toczyła się w drodze do domu. Wreszcie most na Haweli. Po raz drugi dzisiaj przekraczam granicę Landu. Mijam kilka opuszczonych ceglanych domostw i wjeżdżam na prostą szosę do Havelbergu. Ostatnie kilometry. Zapach wilgotnego lasu, ciemność i cisza.

"W krainie ciemności i ciszy"

sobota, 26 września 2015

Niemiecka jesień, cz. IV

15.09.2015

Berlin, godzina 13:20

Przejechałem już przez robotnicze Siemensstadt - "kolorowe", biedne i ceglane. Z mojej prawej strony ciągle pojawiają się samoloty odlatujące z Tegla. Oczywiście nowe lotnisko na Schönefeld ciągle stoi puste - ta monumentalna inwestycja skończyła się monumentalną klapą z powodu klapy oddymiającej, której przebudowa jest ponad siły kogokolwiek w tym kraju. 

Wreszcie wjeżdżam do Spandau. Gdybym nie zerknął w prawo, minąłbym cytadelę zupełnie niezauważoną, schowana jest bowiem za szpalerem drzew. Jadąc przez tą dzielnicę, próbuję sobie wyobrazić dwadzieścia jeden lat, które Rudolf Hess spędził sam jako ostatni więzień w tutejszym zakładzie karnym. Myślę o jego dniu powszednim. Ponoć szczególnie lubił czytać Nietzschego i Schopenhauera. Co myślał tak naprawdę o swoim życiu? Przez całą jego połowę był pozbawiony wolności. Do dziś nie wiadomo, co tak naprawdę zdarzyło się tego dnia, gdy dziewięćdziesięciotrzyletni nazista powiesił się w więziennym ogródku na przedłużaczu elektrycznym. Oczywiście podejrzenie łatwo może paść na Brytyjczyków, którzy akurat w tym czasie mieli swoją zmianę na straży. Co tak naprawdę kryje się za tajemniczym lotem do Szkocji? Być może dowiemy się tego w przyszłym roku, kiedy odtajnione mają być brytyjskie dokumenty dotyczące tej sprawy.

Brandenburgia, godzina 17:50

Skala gładkości asfaltu może i nie zaczyna się w Polsce, ale na pewno kończy się w Niemczech. Wschodnich. Pieniądze przysłane z zachodu po zjednoczeniu sprawiły, że te leśne rubieże Imperium stały się rajem dla podróżnych. Tym bardziej dziwi kompletny brak samochodów. Na drodze jestem zupełnie sam. Miejscowości mają tu dziwne nazwy: Warsow, Rhinow, Brädnikow. Myślę o przeszłości tej krainy. Havelland był zamieszkany przez Słowian, jak cała Brandenburgia. Nazwy miast są tego żywym dowodem. Być może we wsi „Bredników" czuli byśmy się całkiem swojsko. Plemię Hawelan zostało jednak zgermanizowane. Mimo to zachowali resztki tożsamości aż do dziewiętnastego wieku, kiedy to w jednym ze zborów odbyła się ostatnia msza w języku dolno-łużyckim. Próbuję sobie ją wyobrazić. Przypominam sobie mszę odprawianą po polsku w łotewskim Przydrujsku, której przyglądałem się podczas inwentaryzacji tamtejszego barokowego kościoła. Na mszy były prawie wyłącznie starsze Panie. Polskie psalmy słyszane tak daleko od granicy naszego kraju naprawdę chwytały za serce. Czy tamta gałąź naszej kultury też skazana jest na wymarcie?

Deszcz pada, ale nie wiadomo skąd. Niebo czyste. Jadę w stronę zachodzącego powoli słońca, którego światło odbija się od wilgotnej powierzchni jezdni. Raj.

Na horyzoncie las wiatraków. Wyglądają monumentalnie i humanitarnie zarazem. Potężne, białe, smukłe górują nad brandenburskimi lasami.

Równo, równiej, najrówniej

piątek, 25 września 2015

Niemiecka jesień, cz. III

15.09.2015

Berlin, godzina 12:30

Przejeżdżam przez Hansaviertel. Ta dzielnica zawsze przypomina mi czasy, w których ludzie wierzyli, że zarówno oni sami jak i przyszłość tego świata mogą się zmienić na lepsze. Właściwie może dlatego tak mi się ona podoba, chociaż do modernistycznych domów Niemayera, Aalto, Jackobsena czy Gropiusa nadal mógłbym się modlić. Opuszczam tą ekspozycję optymizmu i wkraczam w nieznane - dalej na północ jeszcze nie dotarłem.

Brandenburgia, godzina 16:20

Jestem już prawie w połowie drogi. W Paulinenaue zatrzymuję się na przekąskę przy opuszczonym dworcu kolejowym. Siadam na schodach dużego gmachu i zajadam się kanapkami z cebulą i serem. Powinienem się cieszyć. Te ruiny stacji to dowód na degradację Wschodnich Niemiec, a w poszukiwaniu takich dowodów wyruszyłem w tą samotną podróż. Przyjechałem tu zobaczyć jak ta część kraju zapada się gospodarczo, wyludnia i pozostawia piękne miejsca samym sobie. Moja praca o wyludniających się miastach zawierać będzie obszerny rozdział o byłym NRD. Stąd stypendium, Berlin, wsparcie lokalnych urbanistów. Czy znajdę miejsce wymarzone na projekt? Z taką nadzieją zapuszczam się w te rejony. Póki co jednak spotykam się z przejawami życia, które górują nad przejawami pustki.

Dworzec

czwartek, 24 września 2015

Niemiecka jesień, cz. II

15.09.2015

Berlin, godzina 12:10

Ruszam. Opuszczam mój Kiez, relatywną oazę spokoju, i po minucie trafiam w sam środek berlińskiego kotła. Hermannplatz brzydki jak zwykle. Trzeba się nieźle nagimnastykować, żeby przedostać się na jego drugi koniec. Uciekając spod kół samochodów, ruszam na zachód. Przekraczam kanał i po dziesięciu minutach wjeżdżam na ponowoczesny Potsdamerplatz. Nowe „centrum” Berlina miało łączyć wschód z zachodem, stać na straży demokracji, a stało się wyalienowanym symbolem konsumpcji i rozrzutności. Budynki przez dwadzieścia lat zestarzały się w okropny sposób. Nie, to nie budynki, to chyba Niemcy, te nowe i pojednane, osiągnęły już wiek starości, którego objawy zrozumieć można tylko przyglądając się wszechobecnym niemieckim emerytom. Niemcy, od których wszyscy oczekują wsparcia, rozstrzygania, wreszcie przywództwa, te potężne Niemcy wreszcie chcą odpocząć.

Przejeżdżam przez Tiergarten, zanurzając się w gęstwinie drzew. Aż trudno uwierzyć, że podczas wojny wycięto park całkowicie, tak bardzo bowiem brakowało drewna na opał, a następnie zmieniono teren na tymczasowe uprawy, które żywiły mieszkańców aż do lat pięćdziesiątych.

Wyjeżdżam spośród drzew na tak zwaną Kolumnę Zwycięstwa, Siegessäule, która jest doskonałą metaforą wyniku wojny. Rosjanie podziurawili płaskorzeźby pijanymi seriami, Francuzi co prawda wywieźli je potem do siebie, ale oddali po latach, w dodatku odrestaurowane, a z brytyjskich planów rozbiórki pomnika nic nie wyszło. Kolumna wciąż stoi na swoim miejscu, błyszczy złotem w słońcu i przyciąga turystów nieświadomych tego, że sam Hitler podwyższył ją o 8 metrów.

Brandenburgia, godzina 15:15

Deszcz wymywa wszystkie myśli z mojej głowy. Zostaje jedna - jechać. Po śliskim bruku dojeżdżam do małego miasteczka, Nauen. Zaczyna się smutno. Tereny kolejowe, zresztą już zarośnięte, i opuszczona fabryka. Jednak po chwili deszcz ustaje, a ja trafiam w środek pięknego starego miasta, w którym od razu się zakochuję. Szachulcowe konstrukcje, późnogotycki kościół, urocze domki, i znowu cisza. Życie niby toczy się na ulicach tego miasta, jednak po drodze mijam dość dużo opuszczonych domów. Wreszcie poczucie obowiązku zmusza mnie do ruszenia w dalszą drogę. Niebo znowu się otwiera, zatapiając moje poczucie zachwytu.

Nauen

Niemiecka jesień, cz. I



15.09.2015

Berlin, godzina 12:00

Miasto pęka w szwach. Jak podają wiadomości, na użytek uchodźców oddano nawet halę sportową, w której przybysze śpią na równo ustawionych pryczach (jak powszechnie wiadomo, Niemcy potrafią ustawiać prycze w nienagannym porządku). Ośrodki dla azylantów są przepełnione. Na ulicach pełno materacy, rozłożonych kartonów, jakby pomników rozczarowania i goryczy, nadchodzących po otrzymaniu upragnionego statusu uchodźcy. W Niemczech, światowej stolicy miłosierdzia, prawo nie pozwala posiadaczom owego dokumentu podjąć legalnej pracy. Z moich obserwacji wynika, że problem niejako rozwiązał się sam. Uchodźcy czarnoskórzy sprzedają zioło w Görlitzer parku, zaś na Köpenickerstrasse w godzinach późnych można przechodząc usłyszeć ciekawe oferty kupna speedu, cracku oraz ecstasy, składane przez osoby o jaśniejszej, arabskiej karnacji. Życie nie znosi pustki. 

Słońce już jesienne, ale jeszcze rozgrzewa. Jego światło przenika w wąwozy uliczek. Ładny dziś dzień. Pakuję ostatnie rzeczy i wychodzę z domu. Na ulicy zalewają mnie odgłosy metropolii. Ambulansy, których nigdy w życiu nie słyszałem tak wiele, kościelne dzwony, koła samochodów pędzących po bruku.

Brandenburgia, godzina 14:30

Cisza - zjawisko, uczucie, stan. W tej chwili jest dla mnie wszystkim na raz. Po raz pierwszy uświadamiam sobie jej wszechobecność teraz, po ponad dwóch godzinach drogi. Zatrzymałem się aby poprawić ciągle zsuwający się bagaż. Wiatr w uszach, skrzypienie łańcucha, mój przyśpieszony oddech, wszystko to ustało w jednej chwili. Nagle zupełnie sam znalazłem się w miejscu dla którego słowo „przemijanie” jest tym, czym bieda dla przeciętnego mieszkańca Luksemburga. Ponadczasowość tego widoku można zawdzięczać temu, co w większości przyczyniło się do sukcesu Niemców - brakowi zbędnych elementów. Cisza nie jest zaś, jak mogłoby się wydawać, kompletnym brakiem odgłosów, lecz, idąc za myślą Bobkowskiego, nagromadzeniem drobnych dźwięków, które uświadamiają nam jej skalę. Lekki podmuch wiatru, muskającego korony drzew, głosy ptaków lecących kluczem w stronę słońca - ten świat rok w rok może zachwycać tym samym, jednocześnie niczym nie rozczarowując. Dopinam kurtkę zwisającą z bagażnika i powoli rozpędzam rower.

Ogłuszająca cisza



środa, 23 września 2015

Refleksje i Przypowieści

Od dłuższego już czasu szykowałem się do tej autoterapii, jaką jest przelewanie myśli na słowa, słów na papier, a tekstu z kartki z powrotem do mojej głowy. Jednak forma bloga zawsze była mi obca. Zmieniło się to z dwóch powodów. Po pierwsze, lektura "Szkiców Piórkiem" Andrzeja Bobkowskiego uświadomiła mi, że zwykłe osobiste notatki mogą być bardzo ciekawe nie tylko dla autora. Po drugie zaś, bezpośrednią inspirację mogę przypisać O., która od dłuższego czasu relacjonuje tym sposobem swoje życie w Paryżu.

Ten blog będzie dla mnie notatnikiem i zarazem formą komunikacji z najbliższymi. Miłej lektury.