15.09.2015
Berlin, godzina 12:10
Ruszam. Opuszczam mój Kiez, relatywną oazę spokoju, i po minucie trafiam w sam środek berlińskiego kotła. Hermannplatz brzydki jak zwykle. Trzeba się nieźle nagimnastykować, żeby przedostać się na jego drugi koniec. Uciekając spod kół samochodów, ruszam na zachód. Przekraczam kanał i po dziesięciu minutach wjeżdżam na ponowoczesny Potsdamerplatz. Nowe „centrum” Berlina miało łączyć wschód z zachodem, stać na straży demokracji, a stało się wyalienowanym symbolem konsumpcji i rozrzutności. Budynki przez dwadzieścia lat zestarzały się w okropny sposób. Nie, to nie budynki, to chyba Niemcy, te nowe i pojednane, osiągnęły już wiek starości, którego objawy zrozumieć można tylko przyglądając się wszechobecnym niemieckim emerytom. Niemcy, od których wszyscy oczekują wsparcia, rozstrzygania, wreszcie przywództwa, te potężne Niemcy wreszcie chcą odpocząć.
Przejeżdżam przez Tiergarten, zanurzając się w gęstwinie drzew. Aż trudno uwierzyć, że podczas wojny wycięto park całkowicie, tak bardzo bowiem brakowało drewna na opał, a następnie zmieniono teren na tymczasowe uprawy, które żywiły mieszkańców aż do lat pięćdziesiątych.
Wyjeżdżam spośród drzew na tak zwaną Kolumnę Zwycięstwa, Siegessäule, która jest doskonałą metaforą wyniku wojny. Rosjanie podziurawili płaskorzeźby pijanymi seriami, Francuzi co prawda wywieźli je potem do siebie, ale oddali po latach, w dodatku odrestaurowane, a z brytyjskich planów rozbiórki pomnika nic nie wyszło. Kolumna wciąż stoi na swoim miejscu, błyszczy złotem w słońcu i przyciąga turystów nieświadomych tego, że sam Hitler podwyższył ją o 8 metrów.
Brandenburgia, godzina 15:15
Deszcz wymywa wszystkie myśli z mojej głowy. Zostaje jedna - jechać. Po śliskim bruku dojeżdżam do małego miasteczka, Nauen. Zaczyna się smutno. Tereny kolejowe, zresztą już zarośnięte, i opuszczona fabryka. Jednak po chwili deszcz ustaje, a ja trafiam w środek pięknego starego miasta, w którym od razu się zakochuję. Szachulcowe konstrukcje, późnogotycki kościół, urocze domki, i znowu cisza. Życie niby toczy się na ulicach tego miasta, jednak po drodze mijam dość dużo opuszczonych domów. Wreszcie poczucie obowiązku zmusza mnie do ruszenia w dalszą drogę. Niebo znowu się otwiera, zatapiając moje poczucie zachwytu.
Nauen |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz