środa, 25 listopada 2015

Eisenhüttenstadt


Na peronie dookoła mnie sami uchodźcy. Przetarte torby w rękach, w środku zazwyczaj śpiwór, kilka sztuk ubrań. Z takim dobytkiem jechali przez Niemcy. Grupki młodych mężczyzn, wielodzietne rodziny, samotni uciekinierzy. Ludzie Ci po prostu korzystają z zaistniałych możliwości. Trudno ich o to obwiniać. Widziałem pośród nich zwyczajną nędzę. Co z tego że mają smartfony skoro nie mają nic innego. Trudno jest oceniać decyzje Zachodu stojąc na tym peronie. Zresztą co nowego można wnieść jeszcze do dyskusji?

Eisenhüttenstadt to niemiecka Nowa Huta. Socjalistyczne miasto zbudowane w środku brandenburskiego lasu razem z monstrualnym kombinatem hutniczym. Miasto ma pierwszą pozycję w rankingu najszybciej się wyludniających w Niemczech. Od upadku komunizmu, a więc w ciągu ćwierćwiecza, straciło połowę populacji (w szczytowym okresie były to 53 tysiące). Co ciekawe, huta nadal działa, ale zatrudnienie w niej spadło z szesnastu do zaledwie dwóch i pół tysiąca pracowników. Jeśli założyć, że wyjeżdżający za pracą ex-hutnicy zabrali ze sobą rodziny, spadek liczby mieszkańców staje się zupełnie zrozumiały.

Lokalizowanie w takim miejscu ośrodka dla uchodźców jest dla mnie zagadkowe. Miejscowi, sfrustrowani brakiem perspektyw i przybysze, sfrustrowani wojną, tułaczką, wyobcowaniem. Pozytywnie nie nastraja również siedziba ośrodka. Budynek w połowie jest pustostanem. Elewacja - kamienie zmieszane z cementem, brudne. Dziedziniec to klepisko, na którym dzieci próbują sobie wymyślić zabawę. Po drugiej stronie ulicy stoi opuszczona szkoła, do której nie było już kogo posyłać. Ogólnie rzecz biorąc - nastrój mocno apokaliptyczny. Tym bardziej odczuwa się kontrast po wyjechaniu z miasta. Grobla nad Odrą prowadzi na beztroskie pola, zasnute tajemniczo dymem z kominów huty. Zapach przemysłu wszechobecny. Mimo to widok tego bezkresu pól daje uczucie ulgi. 

Stanąłem na brzegu rzeki i spojrzałem na drugą stronę. Nic szczególnie polskiego w tym widoku nie było, ale granica w pewien sposób dała się wyczuć. Kiedyś ten rejon leżał w sercu Niemiec. Myślę o pionierach, którzy budowali to miasto ze snów. Większość z nich przyjechała stamtąd, ze wschodu. To miasto widziało już w swojej historii uchodźców. Miliony ludzi w ciągu kilku lat po wojnie napłynęły na te ziemie. Też musieli zostawić większość dobytku za sobą. Nie mogli nawet marzyć o powrocie. Ich potomkowie "uszli" dalej na zachód, a pustkę zapełniają powoli przybysze z bliskiego wschodu. Myślę sobie o początkach naszego gatunku. Wędrówka ludów jest czymś tak samo naturalnym jak osadnictwo. Była od zawsze cyklicznym, naturalnym procesem. Jeśli w ten sposób spojrzeć na to co się obecnie dzieje, można sobie uświadomić że historia dzieje się na naszych oczach.


Opuszczone skrzydło ośrodka dla uchodźców



Pola niknące we mgle i oparach z huty

Sztuka w służbie ludu

Drzemka przed pracą

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz